Szkoła gotowania na Lance
Gotowanie dla mnie to prawdziwa pasja i przy okazji świetna zabawa, więc będąc w Unawatunie na Lance skrzętnie wykorzystałam okazję i wzięłam udział w lokalnych cooking classes. Bardzo dużo restauracji proponuje podobne zajęcia ale zadzierzgnęłam języka i wybór padł na szkołę Karuny. Nie jest restauratorką więc ma czas na pokazanie lokalnego marketu, wspólne zakupy i ustalenie menu.
Dla mnie to było kluczowe ponieważ chciałam spróbować lokalnych warzyw, których nigdy jeszcze nie przyrządzałam.
Dużo szkół gotowania proponuje niestety stałe menu typu curry z dyni czy z bakłażana a ja chciałam czegoś innego.
Karuna okazała się być elastyczna: sama zaproponowała bym wybrała na targu produkty, które chcę użyć do gotowania. I wybrałam: Nawet nie znałam ich nazw po angielsku a co dopiero polsku: łust głąbigroszek,
trukwa, dzikie ziemniaki, przepękla ogórkowata
(tą akurat znałam ale jakoś nigdy nie miałam okazji z niej czegoś ugotować).
Rytuał gotowania rozpoczęliśmy oczywiście od… rozłupywania kokosa i całkowitego „przetwarzania”. Najpierw wypiłam wodę kokosową, pyszna. Następnie przygotowałam wiórki, krem i mleko.
Potrzebowaliśmy tych składników prawie w każdej potrawie. Potem poszło już z górki. Kuchnia taka jak lubię prosta i szybka.
Bez zbędnych ceregieli, jednogarnkowe potrawy, jednakże zaskoczył mnie sposób przyprawiania.
Kuchnia stylem trochę podobna do indyjskiej ale przyprawy zwłaszcza masale kompletnie inne i zaskakujące!
Jak zawsze po gotowaniu przyszła pora na biesiadowanie. Nie dało się tym razem zachować złotej zasady ajurwedyjskiej i żołądek pękał w szwach.
Trudno – raz na jakiś czas trzeba łamać zasady i przyjemność postawić na pierwszym miejscu. To zalecenie kiedyś padło z ust moich lekarzy i staram się go nie nadużywać ale wyjątki potwierdzają regułę.
Było pycha! Polecam wszystkim udział w takiej zabawie