Dziś wiosenny spacer
– marszruta przez las za domem, cudna pogoda, obłędne ptasie trele. Szłam, jak to mówi mój mąż, z tzw. headdownem – bo jak pies myśliwski węszyłam za maleńkimi wychodzącymi dopiero z ziemi roślinami. U nas wegetacja niestety kuleje, a raczej spóźnia się – mieszkamy w najwyższym punkcie Gdyni i mikroklimat robi swoje. W Sopocie już kwitną forsycje i mirabelki a u nas dopiero pojawiają się pierwsze pączki.
Polowanie na „małe zielone” było celowe, bo chciałam nazbierać ziarnopłonu na nalewkę. W takim skojarzeniu ma właściwości przeciwreumatyczne, antyseptyczne, odtruwające, wzmacniające, krwiotamujące, pomaga w leczeniu łuszczycy i łysienia (za dr Różański, ziarnopłon wiosenny=ranunculus ficaria L.). Postanowiłam w tym roku zrobić samodzielnie parę nalewek, maceratów i octów. Czas wypróbować ich właściwości oraz sprawdzić receptury.
Przechadzając się lasem widzieliśmy jak przyroda budzi się i daje nam w postaci pączków i młodych pędów skoncentrowaną esencję minerałów i innych cennych składników, ale przede wszystkim energii. Najpierw zauważyliśmy pączki porzeczki,
potem brzozy, malin, dzikiej róży. Wszystkie one są jadalne a dodatkowo mają niesamowite walory zdrowotne. Warto by poczytać wiosną trochę o gemmoterapii.
Gdy doszliśmy nad naszą ulubioną rzeczkę, nomen omen Kacza się nazywa, wreszcie zauważyłam ziarnopłony – nie kwitły jeszcze, ale parę garstek listków zerwałam do jutrzejszej sałatki. Na pewno za tydzień zakwitnie, podobno we wczesnej fazie kwitnienia roślina jest najbardziej cenna zielarsko. Cóż w tygodniu będę musiała tu przybiec. Idąc dalej wzdłuż rzeczki zauważyliśmy kwitnącą śledziennicę,
maleńkie pokrzywy w duecie z przytulią czepną, wszędobylski podagrycznik, stokrotki, podbiał, szczaw polny,
młode listki wrotyczy i krwawnika i… oczywiście mniszki. Wszystko jutro wyląduje w sałatce, której przepis mam zamiar po raz pierwszy sfilmować.