Przepraszam Was, że tak długo milczałam na blogu. Nie czas, by wyliczać powody – liczy się tylko to co teraz. Znów piszę. Od miesiąca jestem w Indiach i wiele osób pyta mnie: co ja tu właściwie robię? jak wygląda mój dzień? Zapewniam Was, że się nie nudzę a program dnia znacząco odbiega od powszechnych dni w Polsce.
Przede wszystkim, zawsze jest tu gwarantowana piękna pogoda. Nigdy nie myślisz co na siebie założysz. Potrzebujesz tylko przewiewne, letnie rzeczy i klapki. Rano gdy Bóg zapala słońce a robi to precyzyjnie o tej samej porze – budzę się i celebruję poranny kubek wody z limonką.
Potem joga. Praktykowana często z przyjaciółmi, bo w grupie jest zawsze lepsza energia. O ósmej rano poranna kawka z prażonych żołędzi z dodatkiem kardamonu i cukru kokosowego.
Następnie jest czas na domowe prace: wieczne pranie, sprzątanie lub zakupy na ryneczku. W południe książka a potem owocowy, mały posiłek. A owoców jest tu w bród – papaje, ananasy, cziku, mango etc.
Około 15-tej słoneczna i morska kąpiel. Woda cieplutka a z perspektywy morza widać krążące nad palmami orły. Uwielbiam ten widok. W okolicy 18-tej godziny Pan Bóg gasi światło i można rozkoszować się codziennym spektaklem ale zawsze innym zachodem słońca. Gapię się na niego popijając ginger-lemon-honey. Po przedstawieniu czas wracać do domu. Szykując kolację nie zapominam o psiakach, które wprowadziły się na taras domu. Jeśli chcecie wiedzieć co gotuję zaglądajcie do przepisów – już niebawem pojawią się nowe. Wieczorem lampka białego, chłodnego wina i czas na sen.
Jutro przecież też jest dzień.